28.12.12

Mało znani, a warci uwagi - cz. 5 - Olivier Messiaen

Witam!


Dziś kolejna część cyklu, w którym przedstawiam Państwu przykłady kompozytorów, którym, jak sądzę, dobrze zrobiłaby większa publika. Dziś omówimy twórcę, który ma styl pokrewny ze stylem omawianego już wcześniej Francuza - Jehana Alaina. Tego artystę poznałem dzięki znakomitej stronie Vienna Symphonic Library - Instruments Online, w której zaprezentowane są informacje na temat dużej liczby instrumentów używanych we współczesnej orkiestrze wraz z próbkami dźwiękowymi rozmaitych efektów i dźwięków w różnych rejestrach instrumentu. Polecam ją wszystkim zainteresowanym organologią (nauką o instrumentach) i orkiestracją. ;) W każdym razie, w rozdziale na temat glockenspielu (a po naszemu dzwonków orkiestrowych), w sekcji "Repertuar" (gdzie wymienione są ważne dzieła z udziałem danego instrumentu) - pojawił się utwór autorstwa kompozytora, o którym słyszałem, ale wcześniej nie zainteresowałem się jego muzyką - Oliviera Messiaena:

Jest to francuski organista Olivier Messiaen:


Olivier Messiaen (ur. 1908, zm. 1992) to jeden z najsławniejszych francuskich kompozytorów współczesnych, a także znany organista. Uważam jednak, że wciąż jego muzyka jest (przynajmniej w Polsce) zbyt mało znana.

Tymczasem wydaje mi się, że twórczość Messiaena jest dość łatwa w odbiorze, biorąc pod uwagę okres tworzenia i to, że spora jej część jest chromatyczna (atonalna). Sekret polega na tym, że kompozytor używa, zamiast nieprzyjemnych raczej dla ucha klasterów czy bardzo dysonansowych współbrzmień, akordów stosowanych powszechnie w muzyce tonalnej. Są one jednak użyte dla koloru, nie obejmują ich jakiekolwiek zasady harmonii. Taka muzyka łączy znane (akordy) z nieznanym (nietypowe, raczej chromatyczne melodie). Rytmy utworów Messiaena bywają bardzo skomplikowane; bywają także zaczerpnięte z muzyki Wschodu. Jednak najważniejszą cechą twórczości tego kompozytora jest moim zdaniem kolor - egzotyczny, niespotykany, nie rezerwowany na szczególne momenty, jak to zazwyczaj ma miejsce, ale używany przez większość czasu. W muzyce organowej objawia się to przez wyrafinowaną rejestrację wykorzystującą wiele głosów o różnych brzmieniach, w kompozycjach orkiestrowych zaś - przez bardzo czynny udział zazwyczaj sporej grupy instrumentów perkusyjnych.
W twórczości Messiaena widać dwa motywy przewodnie - religia (rzymskokatolicka) - co widać poprzez tytuły dzieł, a także być może ich charakter - oraz śpiew ptaków - co znowuż słychać bardzo konkretnie (co prawda nie we wszystkich utworach).

Przejdźmy więc do utworów, które mógłbym polecić na początek.

Za dobre wprowadzenie uważam jego wczesne utwory organowe. Bardzo na czasie będzie np. suita La Nativité du Seigneur. Moja ulubiona część to Les Bergers, czyli oczywiście "Pasterze". Składa się ona z dwóch segmentów. W pierwszym z nich wysokie akordy staccato stanowią tło dla niższych akordów melodycznych. Po krótkim łączniku rozpoczyna się fragment drugi - pojawia się w nim melodia głosów klarnetowych, tym razem z akompaniamentem. Następnie powtarza się on z nieco inną rejestracją - tym razem przodują głosy obojowe. Po tym melodia - znów najpierw w klarnetach, później w obojach - jest przetwarzana poprzez dodanie dźwięków przejściowych.



Inną ciekawą częścią, może nieco podobną, jest Les Mages, co moglibyśmy przetłumaczyć jako "Trzej królowie". To dzięki niej zainteresowałem się tą suitą.




Kolejną ciekawą suitą organową Messiaena jest L'ascension, czyli "Wniebowstąpienie". Pierwotnie była ona napisana na orkiestrę, ale wydaje mi się, że bardziej popularna jest właśnie wersja na organy. Najbardziej znana jest część trzecia - Transports de joie - przedstawia ona mniej medytacyjną, a bardziej ekstrawertyczną stronę twórczości kompozytora.



Polecam też pozostałe części tej suity, szczególnie pierwszą.


Messiaen pisał także utwory na fortepian solo. Jednym z wczesnych przykładów jest zbiór preludiów. Moje ulubione to La colombe, czyli "Gołąb" ("Gołębica"?):




Do najsławniejszych utworów Messiaena należy przykład jego twórczości kameralnej - Quatuor pour la fin du temps, czyli "Kwartet na koniec czasów". Został napisany na takie instrumenty, jakie były dostępne w obozie koncentracyjnym, gdzie wylądował kompozytor (swoją drogą, znajdował się on w Zgorzelcu) - klarnet, skrzypce, wiolonczelę i fortepian. Nie znam zbyt dobrze tego utworu, ale wydaje mi się, że najprzystępniejszą jego częścią jest krótkie Intermezzo. Pamiętajmy, w jakich warunkach powstawał kwartet - jest to muzyka trudniejsza w odbiorze niż przedwojenne kompozycje Messiaena.




Nieco późniejszym, ale także powstałym w wojennych czasach utworem jest chyba największe dzieło Messiaena na fortepian - także, można by rzec, świąteczna suita - Vingt regards sur l'enfant-Jésus, czyli "Dwadzieścia spojrzeń na Dzieciątko Jezus". Część "spojrzeń" jest trudniejsza do słuchania, część łatwiejsza. Ja mogę się pochwalić, że pewnego razu przesłuchałem wszystkich na jednym posiedzeniu. :) Tutaj jednak zamieszczam takie utwory, które stanowią dobre wprowadzenie, a za takie uważam "spojrzenie" jedenaste, czyli Première communion de la Vierge:



(W powyższym przykładzie znajduje się także (po 6:22) "spojrzenie" dwunaste, które jest dość brutalne, toteż proszę się nie przestraszyć :) ).


Na koniec kilka utworów orkiestrowych. Zacznijmy od tego, dzięki którego poznałem Messiaena - Oiseaux exotiques na fortepian i małą orkiestrę. Poniżej bardzo dobre nagranie z dyrygującym Boulezem i grającym Aimardem, niestety w dwóch częściach:




W tym utworze można zaobserwować mistrzostwo, z jakim kompozytor posługiwał się śpiewem różnych rodzajów ptaków. Niezwykle ciekawie została też użyta perkusja.


Najciekawszym moim zdaniem, choć pewnie też niełatwym w odbiorze (m.in przez długość) dziełem orkiestrowym Messiaena jest Turangalîla-Symphonie - monumentalny utwór na wielką orkiestrę, fortepian i fale Martenota.

Cóż to są fale Martenota? - Czytelnicy podrapią się po głowie. Jest to bardzo ciekawy instrument elektroniczny, jeden z najwcześniejszych.


Nie będę skupiał się na mechanizmie działania ani na innych detalach, ponieważ sam średnio się na tym znam. :) Dźwięk w falach Martenota wywołujemy przez naciskanie specjalnego przycisku; siłą naciskania regulujemy głośność. Wysokość dźwięku regulujemy na dwa sposoby - za pomocą klawiatury (która nieco się porusza, czym możemy osiągnąć efekt vibrato) oraz specjalnego pierścienia na lince położonej przy klawiaturze - można go przesuwać osiągając płynne przejścia między dźwiękami, czyli portamento.

Wróćmy do utworu - nie będę go opisywał, bo byłoby to skomplikowane zadanie. Jeśli podobają się nam dzieła Messiaena, proponuję po prostu znaleźć czas i wysłuchać całości symfonii:


Dźwięk fal Martenota można usłyszeć szczególnie w drugiej części (7:30).


Mam nadzieję, że dzięki temu wpisowi muzyka Messiaena zyska nieco więcej miłośników. :)

Pozdrawiam,
J. J. Starzomski

25.12.12

Strój formalny wieczorowy

Witam!

Dzisiaj przedostatni artykuł z cyklu wpisów, można by powiedzieć, encyklopedycznych, które zapewniają wiedzę na temat eleganckich (i w miarę formalnych) strojów męskich. Podobnie jak ostatnio, strój opisywany tutaj ma wspólne elementy z opisanym wcześniej (konkretnie smokingiem, więc na wstępie podaję link do opisującego go artykułu), ponadto jest on objęty ściślejszymi zasadami, a więc artykuł nie będzie przesadnie długi.


1. Strój formalny wieczorowy powinien, jak inne stroje wieczorowe, być noszony tylko po godzinie 18 lub po zmroku, w zależności od tego, co następuje jako pierwsze.

2. Strój formalny wieczorowy to najbardziej formalny ze strojów męskich, nie licząc stroju dworskiego, który może zastępować. Występuje wyłącznie w jednej odmianie, zwanej frakiem.



3. Elementy stroju formalnego wieczorowego:

a) garnitur frakowy, na który składają się marynarka frakowa, czyli frak (można tak nazywać zarówno marynarkę, jak i cały strój, w którego skład wchodzi), oraz spodnie wieczorowe. Jest to wełniana marynarka odcięta w pasie z połami wyciętymi prostokątnie, mniej więcej do połowy. Tworzy to charakterystyczny "jaskółczy ogon", zaokrąglony na dole. Poniżej zdjęcie fraka od tyłu.



Występuje w dwóch kolorach:

- czarnym,
- ciemnogranatowym.

Najsłynniejszym przykładem fraka w tej drugiej barwie jest strój Edwarda VIII:



Na poniższej ilustracji (pochodzącej z Gentleman's Gazette) przedstawiona została różnica między frakiem czarnym a ciemnogranatowym:



Pozostałe zasady:

- marynarka frakowa jest zawsze dwurzędowa, ale się jej nie zapina, gdyż nie posiada dziurek na guziki.

- wyłogi fraka są praktycznie zawsze zamknięte, ale pojawiały się także kołnierze szalowe. Nie polecam ich jednak ze względu na ich niestandardowość, chyba że chcemy się wyindywidualizować z rozentuzjazmowanego tłumu. :) Klapy otwarte są niedopuszczalne. Poniżej przykłady (mniej i bardziej nowoczesne) fraków z wyłogami szalowymi.









Wyłogi są też pokryte, jak w wypadku smokingu, matowym jedwabiem (ryps, faille, krepa) lub satyną, choć ta druga opcja może być odebrana jako objaw złego gustu.
Również podobnie jak przy smokingu, frak ciemnogranatowy może mieć materiał na wyłogach w tymże kolorze lub czarne. Wyłożenie w dzisiejszych czasach jest całkowite, ale połowiczne, czyli "do butonierki" także było dawniej używane i stanowi ciekawą, acz niespotykaną alternatywę. Poniżej dwa przykłady.





- frak ma zawsze pojedynczy szlic.
- brustasza jest dla fraka standardowa, ale może też jej nie być - jest to rozwiązanie starsze.
- guziki fraka są zazwyczaj pokryte jedwabiem, którego rodzaj jest uzależniony od rodzaju jedwabiu, którym wyłożone są klapy. Poprawne są też jednak rogowe.
Guzików przednich jest najczęściej sześć, ale spotykane są także fraki z czterema. Poniżej ilustracja z frakiem z czterema guzikami i smokingiem oraz dwoma frakami - jeden z sześcioma, drugi z czterema guzikami - proszę zwrócić uwagę na bardzo bliskie położenie.





Oczywiście nie może zabraknąć dwóch guzików tylnych i czterech na każdym rękawie.

Spodnie frakowe:

- mają po dwa wąskie lampasy na obydwu szwach bocznych (lub po jednym, ale szerokim),
- nie mają mankietów,
- nosi się na szelkach w kolorze białym lub czarnym,
- tradycyjnie powinny mieć zakładki, ale nie jest to zasada. :)

b) kamizelka. Ogólnie mówiąc, jest ona identyczna z kamizelką smokingową, ale z jednym zastrzeżeniem - obecnie do fraka nosi się tylko kamizelki białe. Do pierwszej wojny światowej stosowano na równi obydwa wieczorowe kolory, natomiast po niej kamizelki czarne wyszły z użycia. Dziś nie widzę dla nich wielu zastosowań. Poniżej kilka przykładów fraków noszonych z czarną kamizelką.





Pas smokingowy, jak sama nazwa mówi, jest odpowiedni tylko do smokingu, a więc do fraka nie. :)

c) koszula frakowa. Opisałem ją już szczegółowo we wpisie na temat smokingu. Mam jednak pewną uwagę - kołnierzyk HRH raczej nie nadaje się do fraka.

d) muszka - jest zawsze biała. Najczęściej spotykany materiał to pika, ale używany był niegdyś także batyst. Ciekawy efekt osiągniemy, gdy kamizelka i muszka (a także gors, jeśli wykonany jest z piki) zrobione będą z tego samego materiału.

Czarna muszka do fraka odbierana jest dziś tylko i wyłącznie jako atrybut kelnera. Nie zamierzam tego zmieniać, jako że taka kombinacja rzeczywiście jest mniej atrakcyjna od standardowej. Myślę jednak, że można dodać, że bywała ona stosowana przed I wojną światową (powiedziałbym - sporo przed nią, mniej więcej w połowie XIX wieku i trochę później), gdy kolory kamizelek i muszek oraz w ogóle podział na stroje wieczorowe formalne i nieformalne nie były tak wyraźne. Taki strój był jednak uznawany za nieformalny.

e) buty - mówiąc lakonicznie, to takie same buty, jak do smokingu. W wypadku fraka nie ma jednak wątpliwości co do poprawności eskarpinów (powiedziałbym nawet, że to obuwie do tego stroju najodpowiedniejsze), natomiast jeśli chodzi o smoking, jest to kwestia kontrowersyjna.

f) skarpetki - takie same, jak do smokingu.

g) płaszcz - do fraka powinno nosić się go zawsze, nawet latem. Dziś standardowa jest dyplomatka w kolorze czarnym, szarym lub granatowym. Inne bardzo odpowiednie okrycia wierzchnie do stroju formalnego wieczorowego to płaszcz surdutowy, inverness, a także peleryna wieczorowa czy raglan. Te dwa ostatnie, wykonane z lekkich materiałów, stanowią dobre rozwiązanie, gdy musimy zmierzyć się jednocześnie z wymogiem zakładania płaszcza do fraka oraz wysoką temperaturą. Na szczęście nie przyjdzie nam spacerować w takim czy innym okryciu w pełnym słońcu, bo w końcu mówimy tu o stroju wieczorowym. :) Poniżej przykłady inverness, peleryny i raglanu noszonego na fraku.







Tutaj przykład tzw. "płaszcza operowego", przeznaczonego specjalnie do noszenia na fraku:




h) kapelusz - obecnie jedynym poprawnym nakryciem głowy do fraka jest cylinder, choć inne kapelusze także bywały niegdyś używane. Taki cylinder musi być czarny (teoretycznie może być również ciemnogranatowy, ale to raczej rzadkość) i może występować w postaci nieskładanej, z jedwabnego pluszu, jak do stroju formalnego dziennego, lub składanej, zwanej szapoklakiem lub gibusem. Jest to po prostu pokryty jedwabiem stelaż-sprężyna, umożliwiający spłaszczenie kapelusza. Poza takim ciekawym trikiem, który umożliwia łatwiejsze przechowywanie (w trakcie wyjścia, że tak powiem, gdyż szapoklak powinno się przechowywać "permanentnie" w postaci rozłożonej), a który i tak przyda nam się średnio, bo wygodniej jest oddać kapelusz do szatni, gibus nie ma większych zalet, a wygląda gorzej od bardziej błyszczącego cylindra z jedwabnego pluszu. Doradzałbym więc wybór tego drugiego, ale gdybyśmy mieli wybierać między kapeluszem składanym a nieskładanym, ale filcowym, bardziej tradycyjny będzie w takim wypadku szapoklak. Poniżej porównanie cylindra pluszowego i składanego (w postaci rozłożonej i złożonej; zdjęcia z Morning Dress Guide).







i) poszetka - biała, lniana, najlepiej złożona w prosty sposób.

j) kwiatek do butonierki - tradycyjne są biały goździk lub biała gardenia. Używane były także goździki czerwone, ale bywają one nieakceptowane ze względu na być może zbyt wyraźne złamanie monochromatyzmu stroju. Przykłady można znaleźć na każdej prawie ilustracji stroju formalnego wieczorowego autorstwa sławnego Laurentego Fellowsa, poniżej dwa przykłady.





(Swoją drogą, proszę zwrócić uwagę na ciekawe guziki do kamizelki na drugiej ilustracji).

k) rękawiczki - białe i wykonane z koźlej skóry lub irchy. Bardzo nietypowe, ale zarazem ciekawe są inne kolory używane w XIX wieku, jak bladożółty czy perłowy.



Frak jest jedynym strojem, do którego stosowane są, mniej lub bardziej powszechnie, rękawiczki salonowe, czyli takie których używamy wewnątrz budynku, w przeciwieństwie do rękawiczek, które nosimy na dworze jako ochronę przed zimnem. Powinny być one białe i wykonane ze skórki koźlęcej:



l) zegarek - taki sam, jak do smokingu. Wykluczone są stanowczo zegarki na rękę, a dewizkę odradzałbym na rzecz taśmy zegarkowej.

m) szalik - taki sam, jak do smokingu.

n) laska - taka sama, jak do smokingu. Należy powiedzieć, że w wypadku fraka jest nieco odpowiedniejsza. :)

o) getry - takie same, jak do smokingu, o ile chcemy ich używać - kwestia ich poprawności jest dość sporna i omawiałem ją we wpisie o butach.


Myślę, że napisałem stanowczo za mało na temat tak ciekawego stroju, jakim jest frak, ale z drugiej strony nie mam pomysłu, co jeszcze można by dodać. Za każdy będę bardzo wdzięczny. :)

Pozdrawiam, Dr Kilroy

1.12.12

Mało znani, a warci uwagi - cz. 4 - John Adams

Witam!


W dzisiejszym wpisie pojawi się kolejna postać kompozytora, który nadal żyje i tworzy.

Okoliczności poznania tego twórcy są mi znane bardzo dokładnie - utwór jego inaugurował bowiem XIV Forum Lutosławskiego 12 lutego 2011 roku w warszawskiej Filharmonii Narodowej, czego miałem przyjemność być świadkiem. Z przykrością muszę stwierdzić jednak, że utwory wówczas grane nie wywarły na mnie takiego wrażenia, jakie powinny - nie miałem jeszcze wówczas zwyczaju zapoznawania się z utworem przed wysłuchaniem go na koncercie. W każdym razie, koncert ten nie zapadł mi zbytnio w pamięć.

Na szczęście, pewnego dnia rzucił mi się w oczy program, który nabyłem będąc na owym koncercie - jako że nie mogłem znaleźć sobie zajęcia, przejrzałem go. Ponieważ byłem już wówczas bardziej zapoznany z muzyką współczesną, postanowiłem zainteresować się kompozytorami, których utwory znajdowały się w programie koncertu. Padło akurat na bohatera dzisiejszego wpisu, a mianowicie Johna Adamsa:


Ten amerykański kompozytor urodzony w 1947 roku bywa niesłusznie zaliczany do minimalistów - rzeczywiście, czerpie on inspirację z tej grupy artystów, lecz jego styl osobisty bardzo różni się od standardowego stylu minimalistycznego.


Chyba najsłynniejszym i jednym z ważniejszych dzieł Adamsa jest trzyaktowa opera pt. Nixon in China, zgodnie z tytułem opowiadająca o wizycie prezydenta Stanów Zjednoczonych Richarda Nixona w Pekinie. Mój ulubiony utwór Adamsa, ten, którego słuchałem na ww. koncercie, ma z tą operą wiele wspólnego - mówi się, że miał stanowić jej część, ale w rzeczywistości obydwa dzieła powstawały tylko w tym samym czasie. Kompozycja ta ma tytuł The Chairman Dances (Foxtrot for Orchestra), czyli "Przewodniczący tańczy (Fokstrot na orkiestrę)". Można w nim dostrzec zarówno pierwiastki minimalistyczne, jak i elementy orientalne czy jazzowe (ma przywodzić na myśl chińską muzykę filmową z lat 30.). Jeśli chodzi o program utworu, bardziej skupia się on w zasadzie na tzw. Madame Mao. Zaprasza ona przewodniczącego do siebie, a on zstępuje ze swojego wielkiego portretu i tańczy z nią przy wtórze gramofonu. W muzyce pojawiają się fragmenty żywiołowe (jak na przykład rozpoczynający kompozycję motyw, na którym jest ona właściwie w całości zbudowana), ale także wolne i sentymentalne. Warto zwrócić uwagę na zakończenie - pojawiają się charakterystyczne, pseudojazzowe akordy (11:03) grane na fortepianie, faktura w tle rzednie, akordy są grane coraz wolniej, aż w końcu fortepian zanika i milknie, a w tym czasie instrumenty perkusyjne naśladują odgłosy zwalniającego gramofonu (!).




Innymi ciekawymi przykładami orkiestrowych utworów Adamsa są dwie kompozycje publikowane czasem razem jako "Dwie fanfary na orkiestrę", choć faktycznie nie są one powiązane. Pierwsza z nich to Tromba lontana (czyli "Odległa trąbka"), nietypowa, jak na fanfarę, bo cicha i introwertyczna:



Druga ma tytuł Short Ride in a Fast Machine (Fanfare for Great Woods) i jest już bardziej charakterystyczna - zaczyna się od rytmu wybijanego na pudełku akustycznym i jest on kontynuowany przez większość utworu.




John Adams skomponował trzy utwory na fortepian solo, w tym dwa utrzymane w dość ściśle minimalistycznym stylu. Prawdopodobnie będą przywodzić na myśl współczesną muzykę typu ambient. Oto jeden z nich - China Gates:




Na koniec jeszcze jeden utwór orkiestrowy o wdzięcznej nazwie Lollapalooza. Nazwa, swoją drogą oznaczająca w dawnym amerykańskim slangu coś niezwykłego, wielkiego, itp., wzięła się z rytmu granego od samego początku przez puzony i tubę, który przypomina rytm owego wyrazu.





Mam nadzieję, że zachęciłem tym artykułem do zapoznania się z resztą twórczości Adamsa. :)

Pozdrawiam, Dr Kilroy

30.11.12

Strój półformalny dzienny

Witam!

Dziś kolejny wpis, który obejmie tematy związane z następnym rodzajem stroju - tym razem stroju półformalnego dziennego. Wspomnę na początku, że będzie on dość znacznie krótszy od poprzednich artykułów tego typu, ponieważ niektóre elementy powtarzają się i zostały już w owych artykułach opisane.


1. Strój półformalny dzienny, jak każdy strój dzienny, należy nosić od rana do godziny 18 bądź zachodu słońca (w zależności od tego, które nadejdzie najpierw).


2. Występują w zasadzie dwie odmiany stroju półformalnego dziennego o różnych rodowodach. Są one jednak właściwie (poza właśnie rodowodem i wynikającymi z niego aspektami) identyczne, a więc będą opisywane równocześnie.

Pierwsza z odmian to, używając wygodniejszej, amerykańskiej nazwy, stroller, zaś jeśli wolimy wersję brytyjską - black lounge. Można to przetłumaczyć jako czarny garnitur i stanowi to w pewnym sensie dobry opis stroju.
W dzisiejszych czasach pośród entuzjastów klasycznej męskiej elegancji panuje pogląd, że czarne garnitury są nieklasyczne i nie powinno się ich używać, a przynajmniej ustępują one garniturom granatowym czy szarym. Otóż nie - czarne garnitury są jak najbardziej poprawne, i to jeszcze w dzień! Ci jednak, którzy tworzyli przez swój ubiór dzisiejsze zasady dotyczące strojów, wiedzieli, że garnitur w całości czarny (nie liczymy oczywiście strojów wieczorowych) nie będzie wyglądał najlepiej. Dlatego więc postanowili, że zamiast spodni czarnych (które właściwie w tamtych czasach potrzebne były tylko na pogrzeby) do tego ubioru zastosują spodnie sztuczkowe.
Uzyskaliśmy więc strój o czarnej marynarce, czarnej kamizelce i sztuczkowych spodniach. Jako że powszechnie stosowane były kamizelki w kolorach innych niż garnitur, i w tym wypadku niekoniecznie musiały one być czarne.
Jeśli chodzi o formalność takiego stroju - czarny garnitur to, jak każdy garnitur, strój nieformalny. Dodano do niego jednak spodnie sztuczkowe, używane w stroju formalnym. Uzyskaliśmy więc strój nieformalny o nieco podwyższonej formalności, co zwykło się zaokrąglać w górę do poziomu półformalnego. Jedna uwaga - Brytyjczycy uważają ten strój za jedną z odmian garnituru nieformalnego. Według nich, nie ma takiego stroju jak strój dzienny półformalny. Poniżej Anthony Eden w takim właśnie brytyjskim wykonianiu black lounge.



Druga odmiana ma bardziej udokumentowaną historię. Pierwsze oficjalne użycie tego stroju miało miejsce, trzeba powiedzieć, w niezbyt sprzyjającej nam sytuacji, bo w roku 1925 na podpisaniu Traktatu w Locarno. Przedstawiciel Niemiec - niezbyt u nas popularny Gustav Stresemann - nie miał ochoty zakładać standardowego na takie okazje żakietu, więc zastąpił go marynarką nieformalną. Taki strój, nazwany od nazwiska pierwszego użytkownika stresemannem, ze względu na wygodę, a może także i chęć przypodobania się kanclerzowi, zyskał popularność wśród polityków niemieckich, a moda taka rozniosła się po Europie.
Uzyskaliśmy więc taki sam strój, jak w pierwszym przypadku - składający się z czarnej marynarki, czarnej kamizelki (bo najczęściej taka była stosowana do żakietów w sytuacjach urzędowych) i sztuczkowych spodniach.
Pozostał jeszcze aspekt formalności tej odmiany - wysoki jej poziom stroju początkowego - żakietu - został drastycznie obniżony poprzez zamianę marynarki z żakietowej na "garniturową". Można więc powiedzieć, że jest to strój formalny o obniżonym poziomie formalności, co z kolei zaokrąglamy w dół do poziomu półformalnego.

Jest tylko jedna substancjalna różnica między tymi dwoma formami - żakiety bywają zazwyczaj jednorzędowe, więc wypadałoby, aby takaż była marynarka nieformalna zastępująca żakiet w stresemannie. Zaś garnitury występują zarówno w wersji jedno-, jak i dwurzędowej, więc rodzaj zapięcia w strollerze nie jest istotny w klasyfikacji.

(W artykule, kiedy to będzie możliwe, pojęć tych będę używał zamiennie. Gdy wspomnę o stresemannie, a następnie o strollerze czy vice versa w tym samym podpunkcie, chodzi mi zapewne o różne odmiany; natomiast gdy mówię tylko o strollerze, mam na myśli stroje półformalne dzienne w ogóle.)


3. Elementy strollera/stresemanna:

a) marynarka. Jeśli chodzi o krój, jest to zwyczajna marynarka nieformalna ("garniturowa"; dalej będę traktował te określenia wymiennie). Jest wykonana z wełny. Odpowiednie są dwa kolory:

- czarny,



- ciemnoszary.



Zwrócono mi uwagę, że granatową marynarkę strollerową nosi George Lazenby w jednej z części serii filmów o Jamesie Bondzie pt. "W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości":



Poprzez analogię do granatowego żakietu wnioskuję, że nie byłby to na pewno standardowy i odpowiedni strój na okazje, które go wymagają. Z drugiej strony uważam, że to dobre zestawienie z punktu widzenia kolorystycznego i estetycznego, a więc mógłbym je dopuścić na niektóre okazje, podobnie jak granatowy żakiet.

Inne zasady:

- stroller, jak już wspominałem, może być zarówno jedno-, jak i dwurzędowy. Pamiętajmy jednak, że tylko ten pierwszy można nazwać stresemannem i jest bardziej formalny. Stanowi on także najlepszy substytut w wypadku braku stroju formalnego. Poniżej stroller jednorzędowy, a następnie dwurzędowy (co ciekawe - z kamizelką!).





- co do klap - do stresemanna najodpowiedniejsze są klapy zamknięte. Natomiast obie formy są poprawne do strollera.
- marynarka stroju półformalnego dziennego nie powinna mieć szliców w ogóle. Gdy jednak bardzo chcemy je mieć, pamiętajmy, że dwa szlice to mniejsze zło. :)
- naturalne dla marynarki nieformalnej jest posiadanie brustaszy. Kieszenie biodrowe mogą mieć patki, ale preferowany jest ich brak.
- guziki są najczęściej rogowe, rzadko wyłożone materiałem. Do stresemanna jest najodpowiedniejsze zapięcie na jeden guzik (lub "na styk"), nawiązujące do żakietu (choć inne wersje nie są błędem). W przypadku strollera, liczba guzików nie jest ustalona. Zapinamy je tak, jakbyśmy robili to przy każdym garniturze. Poprawne są po cztery guziki na rękawach.
- ozdobna lamówka, jak w wypadku surduta czy żakietu, to bardzo rzadki detal, ale też równie ciekawy. :)

b) spodnie sztuczkowe. Sporo napisałem już na ich temat tutaj. Oprócz tego: powinny mieć wysoki stan i być noszone na szelkach, mogą mieć zakładki, ale nie muszą, jeśli nam nie pasują. W zasadzie nie powinny mieć mankietów, ale mogą one wyglądać dobrze, szczególnie w wypadku spodni w kratkę, więc mógłbym je dopuścić. :) Pamiętajmy jednak, że jeśli chcemy je stosować nie tylko ze strollerem, ale także żakietem czy surdutem, mankiety nie powinny być obecne. Poniżej sztuczkowe spodnie w pepitę (zdaje się) z mankietami.



c) kamizelka - nie różni się ona od kamizelki używanej w stroju dziennym formalnym. Na uwagę zasługuje jednak pewien szczegół - w wypadku strollerów dosyć często stosowana jest kamizelka czarna. Wzięło się to z tego, że stroller to czarny garnitur ze spodniami sztuczkowymi, a w garniturze zazwyczaj kamizelka jest w tym samym kolorze. Poniżej dość ciemny zestaw strollerowy, w którego skład wchodzi także czarna kamizelka.



d) koszula - jest to w zasadzie drugi typ koszuli, którą opisałem w artykule na temat stroju dziennego formalnego. Koszula frakowa oczywiście nie byłaby błędem, ale byłoby to tak samo staromodne jak założenie takiej koszuli do garnituru.

e) krawat - nadają się zwykły długi krawat oraz muszka. Co do kolorystyki: jest ona w zasadzie dowolna, ale na bardziej formalne okazje preferowane są odcienie srebrnego czy czarno-białe.

f) buty - właściwie takie same, jak do żakietu. Najczęściej jednak stosowane są wiedenki.

g) skarpetki - takie, jak do żakietu.

h) płaszcz - taki, jak do żakietu, z tym, że nieodpowiedni jest płaszcz surdutowy. Może być on stosowany wyłącznie do marynarek odciętych w talii.

i) kapelusz - najczęściej stosowany i do stosowania podawany jest czarny (lub - ciekawostka - ciemnogranatowy!) homburg. Mniej formalną, ale nadal odpowiednią alternatywą jest melonik. Poniżej kolejno stroller z melonikiem, stroller z homburgiem oraz homburg w kolorze ciemnogranatowym.







Właściwym kapeluszem jest, jako letni odpowiednik homburga, kanotier. Nie znam jednak ilustracji przedstawiającej takie zestawienie. Poniżej przykład kanotiera.



j) poszetka - najwłaściwsza jest biała i lniana, ale mówimy o stroju półformalnym, więc możemy sobie już pozwolić na coś mniej standardowego. ;)

k) kwiat do butonierki - dowolny. Polecane, jak zawsze, są oczywiście goździki.

l) rękawiczki - takie, jak do żakietu.

m) zegarek - najodpowiedniejszy jest zegarek kieszonkowy - opisałem go w artykule na temat stroju dziennego formalnego. Jako że jednak stroller jest strojem mniej oficjalnym, dość formalny zegarek na rękę z czarnym, skórzanym paskiem jest także dopuszczalny.

n) getry - zazwyczaj nosi się je już tylko i wyłącznie do żakietu, ale jeśli mielibyśmy ochotę założyć je do stroju dziennego półformalnego, będą one takie same, jak do stroju formalnego.

o) szalik - powinien być szary (srebrny?), jedwabny, ale biały, jak myślę, też byłby odpowiedni. :)

p) laska - jeśli w ogóle chcemy jej użyć, to powinna być taka, jak do żakietu.


4. Jako podsumowanie, warto dodać, że stroller może być niezwykle przydatnym strojem. Jest on bowiem dość podobny do garnituru, ma jednocześnie większą formalność, a unika pewnej ekstrawagancji żakietu. Jeśli więc garnitur nosimy na co dzień, a chcemy podkreślić uroczystość jakiejś (dziennej) okazji bez korzystania z żakietu, stroller jest idealnym wyjściem.
Należy też wspomnieć, że stresemann stanowić może substytut stroju dziennego formalnego w sytuacji, gdy go nie posiadamy.


Mam nadzieję, że mniejsza objętość artykułu nie przełożyła się na mniejszą jego zawartość w informacje - jeśli jednak, proszę o informację w komentarzach. :)

Pozdrawiam, Dr Kilroy

PS Przepraszam za zwłokę w pisaniu - to był dla mnie pracowity tydzień. ;)

28.10.12

Mało znani, a warci uwagi - cz. 3 - Nikołaj Kapustin

Witam!

Mam nadzieję, że nie będzie jakąś niedogodnością trzeci z rzędu wpis o tematyce muzycznej. :) Tych, którzy nie są ich fanami, pocieszam - następny będzie już artykuł o strojach. Natomiast miłośnikom muzyki zaprezentuję dziś kolejnego ciekawego kompozytora, pierwszego takiego rodzaju w niniejszym cyklu - współczesnego (żyjącego), a na dodatek zza naszej wschodniej granicy.

Nie pamiętam już, skąd właściwie dowiedziałem się na temat tego kompozytora - możliwe, że poprzez stronę internetową Piano Society (link), która udostępnia nagrania utworów fortepianowych w wykonaniu pianistów-amatorów. Tak czy inaczej, kompozytorem tym, jednym z moich ulubionych z kręgu muzyki współczesnej, a także uważanym za największego z żyjących kompozytorów, jest Nikołaj Kapustin.




Kapustin, urodzony w 1937 roku (kilka miesięcy po śmierci Gershwina, ale jeszcze za życia Ravela) pochodzi z Ukrainy. Pomimo takiej bliskości geograficznej, jest praktycznie nieznany w Polsce.

Styl Kapustina jest bardzo charakterystyczny i z łatwością można go wyróżnić spośród stylów pozostałych kompozytorów XX i XXI wieku. Łączy on wirtuozowską technikę typową dla kompozytorów rosyjskich, takich jak Rachmaninow czy Metner, z idiomem jazzowym. Czyni to jego muzykę bardzo przystępną na tle pozostałej muzyki tworzonej w tym samym okresie. Kapustina można by było nazwać więc dzisiejszym Gershwinem, choć oczywiście nie sposób ich pomylić - pamiętajmy o tym, że istnieją także różne gatunki jazzu, popularne w różnym czasie. :)

Pierwszym utworem, który wprowadził mnie w twórczość Kapustina była jego Sonatina op. 100:



Jest ona dość nietypowa ze względu na swoją jednoczęściową budowę (chyba, że za część wolną zaliczamy jednotaktową sekcję Andante w 2:25, co chyba było z resztą humorystyczną intencją kompozytora :) ). Mamy tu do czynienia z owym połączeniem stylów klasycznego i jazzowego - słyszymy głównie muzykę z idiomu jazzu, lecz wprawne ucho z łatwością zwróci uwagę na bardzo charakterystyczne, można by powiedzieć haydnowskie, motywy, stosowane w sonatach klasycystycznych, zwłaszcza Haydna.
Warto także spostrzec, że jest to utwór jubileuszowy - setne opus. Kapustin nie skomponował na tę okazję długiego, skomplikowanego ani trudnego do wykonania arcydzieła, lecz tę właśnie krótką i prostą miniaturę, przystępną do grania nie tylko dla wirtuozów (niestety, w przeciwieństwie do znakomitej większości jego twórczości).

Innym utworem z grona moich ulubionych jest Big Band Sounds, op. 46:





W tym utworze Kapustin naśladuje improwizacyjny styl niektórych czołowych pianistów jazzowych - w szczególności przywodzi na myśl Oscara Petersona, którego kompozytor podaje za inspirację ogółu twórczości.

Poniżej inny utwór na fortepian solo, który polecam: Etiuda op. 40 nr 7 - Intermezzo:



Kapustin napisał sporo muzyki kameralnej, ale jeszcze nie zająłem się jej odkrywaniem. ;)

Część jego twórczości stanowi muzyka orkiestrowa. (Tę orkiestrę należy jednak czasem wziąć w cudzysłów, bo często jest ona po prostu big bandem.) Ma ona mniej pierwiastków klasycznych, niektóre jednak są zachowane. Proszę także zwrócić uwagę, że część zespołu stanowi fortepian (lub też jest solistą). Poniżej dwa przykłady - Toccata, op. 8:



Oraz II Koncert fortepianowy:







Innym ciekawym utworem na fortepian i orkiestrę jest Koncert fortepianowy nr 4:







Z początku można by wywnioskować, że koncert ten zawiera jeszcze mniej elementów muzyki klasycznej niż poprzedni, który tu umieściłem; tymczasem mnie wydaje się odwrotnie - bo wybitnie nieklasycznym pierwszym temacie pojawia się temat drugi, wolniejszy, który przywodzi mi nieco na myśl drugą część koncertu fortepianowego Gershwina.



Na koniec moglibyśmy się zastanowić nad kontrowersyjną sprawą - dlaczego uznajemy, że tacy kompozytorzy jak Gershwin czy właśnie Kapustin to kompozytorzy i wykonawcy muzyki klasycznej, a nie jazzu.

Po pierwsze - nie możemy tak powiedzieć, jeśli chcemy się wyrazić szczegółowo i dogłębnie. Gershwin skomponował bardzo wiele piosenek popularnych, a Kapustin grywał w zespołach jazzowych, szczególnie z Orkiestrą Olega Lundstrema. Dlatego przyjmijmy, że jeśli mówimy o owych muzykach w kategoriach muzyki klasycznej, bierzemy pod uwagę tylko ich utwory i wykonania klasyczne.

Po drugie - argumentem przemawiającym za faktem, że kompozytorzy, o których mowa, to kompozytorzy klasyczni, jest forma ich utworów. Pisali oni oczywiście utwory o budowie swobodnej, spora ich część jednak ma nazwy nawiązujące do tradycji muzyki i sugerujące treść: preludia, rapsodie, fantazje, wariacje. Pojawiały się także jednak takie dzieła, których forma jest bardziej rygorystyczna: Gershwin napisał m.in. koncert fortepianowy (w którym pojawia się forma sonatowa oraz cykl sonatowy) oraz fugę (pojawia się ona w suicie Catfish Row). Kapustin jest autorem wielu kompozycji o formalnej budowie: koncertów, sonat, a nawet cyklu preludiów i fug, porównywanego z cyklami Bacha czy Szostakowicza:





Po trzecie - właściwie więc jedynymi (choć, oczywiście, bardzo ważnymi) elementami dzieł Gershwina czy Kapustina, które są zaczerpnięte z jazzu, są harmonia i rytmika. Pamiętajmy jednak, że także kompozytorzy, którzy raczej są generalnie zaliczani do klasycznych bez kontrowersji, byli zainspirowani tym gatunkiem muzyki. Idąc za ciosem, musielibyśmy zaliczyć do jazzu takie utwory, jak koncerty fortepianowe i druga część sonaty skrzypcowej Ravela, kilka utworów Debussy'ego, Milhauda, itp.

Po czwarte - kluczowym elementem jazzu jest improwizacja. Mówiąc krótko, utwory Gershwina i Kapustina są zapisane przy użyciu notacji muzycznej, mają być wykonywane zgodnie z zapisem i nie ma w nich miejsca na improwizację.

Mam nadzieję, że przekazałem dziś informacje na temat kolejnego ciekawego kompozytora, a od następnego wpisu zajmę się z powrotem tematami związanymi ze strojami formalnymi (lub, jak planuję, półformalnymi).

Pozdrawiam, Dr Kilroy

12.10.12

Ralph Vaughan Williams - Sinfonia antartica

Witam!

Ostatnim razem pisałem z okazji ważnej rocznicy urodzin. Tak będzie i tym razem, bowiem możliwość napisania i opublikowania czegoś właśnie w tę rocznicę mobilizuje mnie do pracy. :)

Zazwyczaj wpisy na tematy muzyczne zawierają się w kolejnych częściach dwóch cyklów. Tym razem tak nie będzie; ponadto będziemy mówić o kompozytorze, o którym miałem już okazję pisać.

Przejdźmy do rzeczy; dziś - dwunastego października dwa tysiące dwunastego roku - przypada sto czterdziesta rocznica urodzin jednego z największych (a na pewno mojego ulubionego) brytyjskich kompozytorów, a prawdopodobnie największego brytyjskiego symfonisty - Ralpha Vaughana Williamsa.


Jak może stali czytelnicy pamiętają, w tym wpisie chciałem ich zapoznać z muzyką tego autora. Poleciłem więc bardzo piękne, "pastoralne" dzieła, stanowiące przykład jego wczesnej twórczości. Później jednak zainteresowałem się symfoniami - Vaughan Williams tworzył je przez całe życie, ale mnie przyszło jako pierwszej wysłuchać siódmej - pochodzącej z późnego okresu, bo z lat 50. Uważam jednak, że był to wybór bardzo dobry na początek. Możliwe, że dane mi będzie opisać jeszcze pozostałe symfonie, ale dziś - z okazji urodzin kompozytora - skupmy się na mojej ulubionej - numerze siódmym, znanym również jako Sinfonia antartica.


Na początek parę słów o utworze ogólnie, później zaś przejdziemy do szczegółowego opisu wraz z muzyką.

Sinfonia antartica zaczęła powstawać jako muzyka na potrzeby filmu Scott of the Antarctic, opowiadającego o znanym pechowym brytyjskim odkrywcy. Vaughana Williamsa zainspirował temat Scotta, więc na podstawie materiału z muzyki filmowej stworzył programową symfonię do wykonywania na sali koncertowej.
Utwór napisany jest na wielką orkiestrę z rozbudowaną sekcją perkusyjną oraz partiami fortepianu, organów, sopranu oraz chóru żeńskiego.
Budowa symfonii nie jest do końca tradycyjna; składa się ona z pięciu części (trzecia połączona z czwartą). Mimo to jednak nadal przypomina ona cykl sonatowy.
Przed każdą częścią (w partyturze, choć niekiedy także w wykonaniu) pojawia się cytat z dzieła literackiego, adekwatny do tematu i charakteru danego fragmentu (pozwolę sobie przytoczyć je tu w przekładzie).
W tym utworze nie usłyszymy pogodnych angielskich melodii ludowych - tu królują raczej "zimne" dźwięki Antarktyki.

Teraz przejdźmy do słuchania wersji Royal Liverpool Philharmonic Orchestra oraz Royal Liverpool Philharmonic Choir pod batutą Vernona Handley'a wraz z sopranistką Alison Hargan i organistą Ianem Tracey'em:

I Preludium: Andante maestoso:


Znosić cierpienie, choć się los potwornie sroży;
Przebaczać zło, czarniejsze od śmierci i nocy;
Wyzywać moc, choć równą byłaby wszechmocy;
Stać bez drżenia i żalu, gdy czyn już powstanie;
Oto piękność, dobro, majestat, swoboda, cześć, cnota
I zwycięskie nad biegiem świata panowanie!


Cytat pochodzi z zakończenia "Prometeusza rozpętanego" Shelley'a - pasuje idealnie do heroicznego charakteru preludium.

Rozpoczyna się ono raczej cicho i tajemniczo - w melodii będącej głównym tematem symfonii słychać nosową barwę obojów i trąbek. Pojawiają się też dyskretne werble na kotłach. Następnie (0:19) dołączają wysokie dźwięki skrzypiec, a melodię kontynuują rogi i niskie smyczki(0:36). Później motyw z tematu pojawia się na tle trzech charakterystycznych werbli (0:51) - dwóch pierwszych na talerzu, trzeci zaś na bębnie wielkim. Wnosząca się melodia powtarza się, ma już osiągnąć punkt kulminacyjny, ale nagle cichnie (1:41) i "wspinaczka" znów się zaczyna. Tym razem jednak napięcie znajduje swe ujście i rozładowuje się w potężnym tutti (2:03) z prominentnymi instrumentami dętymi blaszanymi. Po dwóch triumfalnych akordach, z których drugi kończy się łagodnym diminuendo smyczków, zaczyna się kolejna sekcja (2:33); mniej potężna, zaś bardziej tajemnicza i "zimna". Głównym elementem jest figuracja grana na ksylofonie - na jej tle prezentowany jest przez szeroko rozłożone smyczki (wspomagane przez instrumenty dęte) drugi temat symfonii (2:42). Kolejny fragment (3:15) jest bardzo charakterystyczny dla tej symfonii. Rozpoczynają go narastające i cichnące dźwięki smyczków, rogów i harfy przeplatane z uderzeniami w bębny. Na tym tle pojawiają się głosy - najpierw sopran, a później razem z nim chór. Kolorytu dodaje jeszcze maszyna wiatrowa - instrument imitujący szum i gwizd wiatru (4:06). Odgłosy te przechodzą w podobny do początkowego temat (4:25). Jest to jednak tylko krótki przerywnik, gdyż zaraz rozpoczyna się kolejna charakterystyczna sekcja (4:45) - również brzmiąca bardzo "zimno" - pojawiają się w niej czelesta, dzwonki oraz wibrafon. Następnie słyszymy kolejny epizod (5:10) z jakby drwiącą fanfarą trąbek i instrumentów dętych drewnianych. Zaraz po nim pojawia się kolejna partia czelesty i dzwonków (5:32), która to może przypominać nam padający śnieg. Przechodzi ona w potężne tutti (w którym są one nadal wyraźne) z majestatyczną tym razem fanfarą waltorni (5:44) a następnie trąbek. Tło stanowią szybkie wznoszące się i opadające gamy w instrumentach dętych drewnianych i skrzypcach. Nagle muzyka się urywa i przy akompaniamencie samego tylko wysokiego tremolo skrzypiec flety i klarnety grają tajemniczą melodię (6:16). Następnie zaczyna się kolejny fragment (6:40). Charakterystyczne są dla niego zatrważające dźwięki niskich dzwonów i instrumentów dętych blaszanych w połączeniu z głuchymi uderzeniami w bębny. Powraca linia melodyczna sopranu, wyłaniająca się z poprzedniego materiału dźwiękowego (7:06). Po chwili dołączają do niej chór i maszyna wiatrowa. Mogłoby się zdawać, że to już koniec, ale nie! - słyszymy triumfalną fanfarę trąbek (8:15), która jest następnie przetwarzana. Znienacka, beż żadnej zapowiedzi pojawia się tutti (9:10), nawiązujące do tego, które już słyszeliśmy na koniec pierwszego segmentu - tym razem jednak prowadzi ono do ostatecznego zakończenia tej części.

II Scherzo: Moderato:



Tamtędy wędrują okręty, i Lewiatan, którego stworzyłeś na to, aby w nim igrał.

Cytat pochodzi z Pisma Świętego, Księgi Psalmów, Psalmu nr 104, werset 26. Pomaga on nieco w interpretacji programu symfonii.

Scherzo rozpoczyna się łagodnym wołaniem rogów, przeplatanym z wznoszącymi się i opadającymi skalami w partiach klarnetów. Przechodzą one w radosne tutti (0:15) z wyraźnymi dźwiękami dzwonków. Po chwili pojawia się majestatyczna i pogodna melodia (0:45), przywodząca na myśl owego biblijnego Lewiatana, czyli, jak zazwyczaj się to interpretuje, wieloryba. Kłóci się ona jakby z powracającym wołaniem waltorni. Charakter muzyki zmienia się (1:41) znów jest ona "zimna" dzięki dźwiękom ksylofonu, dzwonków, czelesty, a na ich tle pojawia się nisko leżąca linia melodyczna. Do orkiestry dołącza werbel na talerzu (2:07), zaś później gwałtowne skale w partiach fletów, przypominające gwizd wiatru (2:35). Powracają wołania rogów i "wielorybia" melodia (2:50), ale pozostałe instrumenty wywołują wrażenie chaosu.
Zaczyna się druga część scherza (3:08) - klarnety i fagoty wprowadzają nową melodię, zaś inne instrumenty - motyw opadających trzech dźwięków. Żartobliwa i jakby niezdarna muzyka z partiami trąbki i puzonu (3:21) ma naśladować pingwiny. Elementem łączącym poszczególne fragmenty są triole. Pojawia się punkt kulminacyjny (3:58) - głośne uderzenia pałeczką w talerz oraz niezdarna melodia tutti. Napięcie opada stopniowo. W końcu w smyczkach powraca melodia wieloryba (4:50) Scherzo kończą delikatne trzymane dźwięki rogów i trąbek z tłumikami oraz smyczków i akordy czelesty.

III Krajobraz: Lento:




Ye ice falls! Ye that from the mountain's brow
Adown enormous ravines slope amain —
Torrents, methinks, that heard a mighty voice,
And stopped at once amid their maddest plunge!
Motionless torrents! Silent cataracts!


Cytat pochodzi z Hymnu przed wchodem słońca, w Dolinie Chamouni Samuela Taylora Coleridge'a - niestety, nie mogę w tej chwili znaleźć przekładu. Gdy tylko go odkryję, zamienię go z oryginałem.

Fragment ten rozpoczyna się cichym glissandem na harfie połączonym z werblem na kotle i talerzu, co jednak odbieramy jako swego rodzaju dudnienie. Flety wprowadzają niepokojące akordy (0:06). Słychać też jakby odległą melodią graną na rogach z tłumikami (0:16). Po chwili dołącza ksylofon (1:18). Po chwili zaczyna się kolejna sekcja (1:38) - mamy w niej na przemian wznoszącą się i opadającą figurę zaakcentowaną dźwiękami dzwonków. Na jej tle prezentowana jest przez puzony i tubę melodia w niskim registrze (1:48). Napięcie zaczyna narastać (2:18). W końcu słyszymy uderzenie w gong i głośne akordy instrumentów dętych blaszanych (3:34). Cichną one jednak i pojawia się charakterystyczna melodia grana tutti, ale cicho. Potem przez rogi i niektóre, a następnie wszystkie instrumenty dęte drewniane prezentowany jest kolejny motyw (4:43), wykorzystany później w ważnym momencie. Na tle trzymanych dźwięków smyczków i rogów słychać jakby prymitywną melodię w partii fletu (6:20). Następnie gra on razem z harfą nieco hipnotyczną figurację (6:48), która stanowi tło dla przeprowadzenia przez altówki i wiolonczele lirycznej, ale nie sielskiej linii melodycznej. Do grających dołączają rogi z rytmicznymi triolami i flety z trylami (7:33). W końcu równowaga metryczna zostaje zaburzona (8:12) i crescendo fortepianu prowadzi do przerażającego tutti, słyszanego już przez nas jako ciche, tym razem jest grane fortissimo (8:40). Teraz najwspanialszy, moim zdaniem, moment w całej symfonii. Słychać uderzenie w gong i organy grają akordy słyszane przez nas już wcześniej (9:18). Przeplatają się one z akordami granymi przez orkiestrę. W końcu napięcie opada i powraca atmosfera z początku części. Prowadzi ona bezpośrednio do części czwartej.

IV Intermezzo: Andante sostenuto:




Miłość, zawsze jednaka, nie zna pór roku ani granic, ani godzin, dni, miesięcy.

Cytat pochodzi z The Sun Rising Johna Donne'a.

Ta część rozpoczyna się lirycznymi akordami harfy. Na ich tle obój gra swą melodię. Po chwili dołączają do nich pozostałe instrumenty. Taka sielska atmosfera utrzymuje się przez jakiś czas; następnie pojawia się melodia refleksyjna (1:19). Obok oboju jako instrument solowy pojawiają się skrzypce i wiolonczela solo. Linia melodyczna pojawia się też w partii rogów (2:30). Po chwili wraca znany nam już z pierwszej części motyw dzwonów (3:12). Prowadzi on tym razem do cichych i niepokojących akordów smyczków i harfy. Następnie w wykonaniu instrumentów dętych drewnianych słyszymy główny temat symfonii (3:58). Muzyka zaczyna brzmieć groźnie, ale po chwili znów powraca do klimatów początkowych (5:12).


V Epilog: Alla marcia, moderato (non troppo allegro):



Nie żałuję tej podróży; podjęliśmy ryzyko, wiedzieliśmy, że je podejmujemy, sprawy stanęły przeciwko nam, zatem nie mamy powodów do skarg.

Cytat (w moim topornym przekładzie, ale to nie poezja, więc nie ma tragedii ;) ) z Ostatniego Dziennika Kapitana Scotta.

Finał rozpoczyna się głośnym werblem, na którego tle słychać fanfarę trąbek, a następnie rogów, aż w końcu wszystkich instrumentów dętych blaszanych. Powraca początkowy temat symfonii (0:39) w formie marsza o nieco militarnym charakterze. Wyraźnie słychać werbel (1:42). Pojawia się charakterystyczny ozdobnik grany na fortepianie, któremu towarzyszy melodia (2:04) wzorowana na temacie. Przeplata się ona z niespokojnymi triolami. Po chwili ozdobniki te wykonują także rogi (3:02), a cały ten fragment prowadzi do bardzo głośnych akordów (3:19) (wzorowanych na motywie trioli), które stopniowo ustępują miejsca melodii powstałej z przetworzonego tematu. Po raz trzeci pojawiają się niskie dzwony (4:13). Pojawia się chór i maszyna wiatrowa. Przeplatają się one z tutti grającym temat przewodni (4:47). Nagle słyszymy dosłowny cytat z samego początku symfonii (5:42). Brzmi on prawie tak samo, ale w końcu przechodzi w solo sopranu (7:43), do którego dołączają pozostałe głosy oraz maszyna wiatrowa. To one, wraz z trzymanymi dźwiękami smyczków, kończą utwór.


Mam nadzieję, że moje powyższe wypociny stanowią prezent urodzinowy dla Pana Vaughana Williamsa, tj. że dzięki nim moim czytelnicy, a także Ci, którzy nimi nie byli, poznają jego twórczość, a zwłaszcza tę wspaniałą symfonię.

Pozdrawiam, Dr Kilroy

26.9.12

Mało znane bardziej znanych - cz. 2 - George Gershwin

Witam!

Po pewnej przerwie powracamy do tematów muzycznych. :)

Mam zwyczaj przeglądania w Wikipedii artykułu na temat bieżącego dnia miesiąca w poszukiwaniu, czy nie obchodzimy dziś rocznicy urodzin lub śmierci jakiegoś muzyka. W ten sposób zauważyłem, że dziś są sto czternaste urodziny ważnego amerykańskiego kompozytora - George'a Gershwina.




Nie byłem zdecydowany, czy lepiej ten wpis stworzyć na potrzeby cyklu "Mało znani, ale warci uwagi" czy "Mało znane bardziej znanych". W końcu zdecydowałem się na ten drugi, gdyż, jak pokazuje miernik popularności (liczba wyników wyszukiwania Google :) ), Gershwin (7 milionów wyników), choć mniej popularny niż Mozart czy Jan Sebastian Bach (po 17 milionów wyników) jest dość znacznie bardziej popularny od Vaughana Williamsa (2,5 miliona) czy Alaina (1,5 miliona). Tym razem jednak odejdę nieco od formuły, którą przyjąłem w pierwszym wpisie cyklu i zaprezentuję kilka utworów, które powinny być, moim zdaniem, znane szerszej publice.

Biografia Gershwina jest naprawdę barwna i ciekawa, więc, aby samemu nie przedstawić jej niedokładnie, odsyłam do odpowiednich źródeł, gdzie można ją przeczytać w ujęciu holistycznym.

Udało mi się po przystępnej cenie zdobyć płytę (a w zasadzie dwie) z kompletnym zbiorem utworów orkiestrowych Gershwina pod batutą Leonarda Slatkina (przy fortepianie Jeffrey Siegel), więc to nimi się zajmę.

Prawdopodobnie jeśli ktoś słyszał nazwisko Gershwina, zna go jako kompozytora "Błękitnej rapsodii" - "eksperymentu we współczesnej muzyce", dzięki któremu elementy muzyki jazzowej przeniknęły do muzyki poważnej (czego możemy doświadczyć np. w koncertach fortepianowych Ravela czy drugiej części jego sonaty skrzypcowej). Z podobną z pozoru sytuacją mogliśmy spotkać się, gdy mówiłem o "Bolerze" Ravela - w obecnym jednak przypadku trzeba stwierdzić, że, w przeciwieństwie do wyżej wymienionego, "Błękitna rapsodia" daje prawdziwe wyobrażenie o reszcie twórczości jej kompozytora (choć jest to faktycznie jego dość wczesny utwór - późniejsze mają bardziej dopracowaną formę, no i zostały zorkiestrowane przez niego samego).

Mało kto jednak zna kontynuację "rapsodycznego" trendu, kolejne wykorzystanie kontentującego Gershwina gatunku - "Drugiej rapsodii" (ang. Second Rhapsody). Moim zdaniem dorównuje ona swojej poprzedniczce, choć jest o około siedem minut krótsza.

Jest jednak jeden szkopuł - panowie Robert McBride i Frank Campbell-Watson, odpowiedzialni za partytury Gershwina po jego śmierci, zbytnio zagalopowali się w ich edycji i pierwszy z nich zorkiestrował utwór od podstaw. Jego dzieło nie jest wcale złe, więc nie demonizowałbym zbytnio tej wersji, pamiętajmy jednak, że nie jest to dokładnie to, co Gershwin miał na myśli. Oto i ona:




Pomyślałem, że nie będę opisywał dokładnie utworów z powodu sporej ich liczby, ale gdyby ktoś sobie życzył, to dałoby się zrobić. ;)

Pianista Michael Tilson Thomas jest zwolennikiem muzycznej rekonstrukcji muzyki Gershwina (choć zazwyczaj takich terminów używa się odnośnie do muzyki dawnej :) ), dlatego więc odnalazł oryginalną partyturę "Drugiej rapsodii" i na jej podstawie nagrał poniższą wersję, mniej lub bardziej potwierdzającą zamysły kompozytora.




"Druga rapsodia" posiada mniej motywów i z racji tego jest krótsza, ma jednak podobną budowę do "Błękitnej rapsodii" (a także większości pozostałych dzieł Gershwina): pierwsza sekcja szybka, druga liryczna, zaś trzecia znów szybka. W całości występuje dialog między orkiestrą a fortepianem, grającymi zarówno osobno, jak i razem.


Innym bardzo ciekawym utworem na fortepian i orkiestrę autorstwa Gershwina są Wariacje na temat "I got rhythm" - popularnej piosenki, również napisanej przez kompozytora.




Utwór zaczyna wprowadzenie melodii, następnie prezentowane są cztery wariacje. Pierwsza z nich jest jakby atonalna - fortepian gra chromatyczne figury, zaś orkiestra zapewnia linię melodyczną oraz harmonię. Druga wariacja ma formę lirycznego walca. Przechodzi ona w wariację orientalną - charakter tworzy użycie skali pentatonicznej, ozdobniki ksylofonu oraz fortepianu, a także ciekawe użycie perkusji i smyczków. Następnie przychodzi czas na wariację czwartą - ma ona charakter jazzowy. Partię są tak skomponowane, ażeby symulować improwizację. Po wszystkich wariacjach następuje energiczne, dobitne zakończenie, podobne charakterem do wstępu, ale wykorzystujące zasłyszane już motywy.

Uważam, że tym utworem Gershwin dał świetny przykład wariacji charakterystycznych, a na dodatek doskonale je zorkiestrował.


Następnym utworem, który chciałbym zaprezentować, jest "Uwertura kubańska". Bardziej znana jest jej wersja bez fortepianu, jednak pierwszą, którą ja odkryłem, jest poniższa, różniąca się dość znacznie.




Na początku myślałem, że to wersja bez fortepianu jest oryginalna, a o tę z fortepianem można by posądzić panów McBride'a i Campbella-Watsona. Z informacji, które ostatnio zdobyłem, wynika jednak, że oryginalny manuskrypt zawierał partię fortepianową, a więc to ona jest pierwotnym zamysłem Gershwina - nic dziwnego, że bardziej mi się ona podobała. :)

Mam nadzieję, że w ten sposób zachęciłem czytelników do przyjrzenia się twórczości Gershwina w całości, choć przyznaję - "Błękitna rapsodia" nadal pozostaje w gronie moich ulubionych utworów. :)

Pozdrawiam, Dr Kilroy

22.9.12

Żakiet nieformalny

Witam!

Po niedawnym, obszernym wpisie na temat formalnych strojów dziennych, przyszła pora na coś krótszego, ale, moim zdaniem, dość ciekawego - przynajmniej dla entuzjastów strojów "antycznych", którzy chcieliby je nosić jak najczęściej. :)

Już jakiś czas temu moją uwagę przyciągnęły stroje dziewiętnastowieczne. Już pod koniec XVIII wieku pojawiła się moda na solidaryzowanie z sankiulotami, z której to powodu porzucono habity (świeckie :) ) i szustokory, zamieniając je na prostsze ubiory nawiązujące do strojów francuskich wieśniaków oraz amerykańskich rewolucjonistów. Na początku ubrania te były mocno przerysowane i nadawały panom wygląd, bądź co bądź, pajaców. :) Potem jednak, mniej więcej w połowie XIX wieku, poprzez stopniowe ulepszenia owe stroje zaczęły coraz bardziej przypominać dzisiejsze stroje formalne. W Wielkiej Brytanii panowała Królowa Wiktoria i za jej czasów ukształtował się bardziej solenny strój brytyjski, na kontynencie zaś powszechne były ubrania o mniej poważnych kolorach i wzorach. Najczęstszymi marynarkami były fraki oraz różnego rodzaju surduty.

Tak więc dzisiejsi miłośnicy formalności chcieliby zapewne, pomimo wszystkich zalet marynarek bez odciętych połów, aby nadal fraki czy surduty były tak powszechne, jak w drugiej połowie XIX wieku. Sam też zastanawiałem się na tą kwestią i przy okazji odkrywania historii żakietów wpadłem na pomysł zastosowania jego jako elementu stroju nieformalnego, tj. codziennego.

Mój pomysł dotyczy głównie marynarki. Chodziło mi o to, aby nie odróżniała się zbytnio dla niewprawnego oka od zwykłej marynarki "garniturowej", ale równocześnie była zgodna z historią stroju. Problem ten rozwiązałem poprzez krótką marynarkę żakietową. Gdy żakiet był jeszcze strojem nieformalnym, takie marynarki były używane dość często. Długość może się różnić, ale generalnie chodzi o to, aby nie była taka, jak standardowe żakiety formalne (do kolan), ale nieco dłuższa niż marynarki nieformalne. Poniżej przedstawiona jest, moim zdaniem, idealna długość.



Jeśli chodzi o kolory, musimy wziąć pod uwagę to, że żakiet, bądź co bądź, jest bardziej formalny od zwykłej marynarki. Odpowiednie będą więc takie kolory, jak czarny, różne odcienie szarego i granatowy. Wzory są raczej niepoprawne, ale trzeba powiedzieć, że garnitury żakietowe, najczęściej w kratkę, były stosowane pod koniec XIX wieku.

Zapięciem, a konkretnie liczbą guzików większą od jednego lub zapięciem dwurzędowym możemy jeszcze bardziej upodobnić żakiet do marynarki nieformalnej. Będzie to także dość adekwatne historyczne, gdyż owe krótkie żakiety z końca XIX wieku miały często trzy guziki. Poniżej dwurzędowy żakiet o krótkiej długości.



Pozostałe detale są takie same, jak w wypadku żakietów formalnych.

Mniej narzucającym się mi pomysłem jest krótsza marynarka surdutowa. Jest mniej podobna do zwykłej, "garniturowej" marynarki niż krótki żakiet, ale także wygląda dobrze.





Spodnie do zestawu mogą być standardowo sztuczkowe. Ciekawe jednak byłoby także zaczerpnięcie inspiracji z kontynentalnych strojów dziewiętnastowiecznych i użycie także innych kontrastujących spodni w zestawie.











Można także użyć spodni w tym samym kolorze, co marynarka i uzyskamy garnitur żakietowy. Takie zestawy były spotykane, ale nie aż tak częste, jak zestawienia ciemnej marynarki i jaśniejszych spodni.

W kamizelkach jest jeszcze większa różnorodność - możemy używać nie tylko standardowych kamizelek żakietowych, ale też mniej konwencjonalnych. Poniżej przykłady, które mi się spodobały.





Kamizelki dziewiętnastowieczne miały znacznie niższe wycięcie niż dzisiejsze - przypominały raczej te, których używamy dziś jako wieczorowe. Warto to uwzględnić.

Frakowa koszula jest odpowiednia.

Krawaty w obecnej postaci wówczas jeszcze się nie wykształciły. Używane były wówczas zwykłe jedwabne chustki, wiązane zazwyczaj w sposoby, z których wykształciły się muszki i plastrony. Jeśli więc chcemy stosować współczesne krawaty, tylko te dwa rodzaje tradycyjnie są odpowiednie. Jeśli jednak mamy wysoko zapinaną kamizelkę i liczymy się z pewnym eklektyzmem tego wyjścia, zwykły długi krawat będzie jak najbardziej w porządku.

Trzewiki są poprawnym obuwiem, ale nie wykluczałbym całkowicie wiedenek, zwłaszcza w połączeniu z getrami.

Z tego co wiem, w dziewiętnastym wieku używano głównie ciemnych skarpetek, ale jeśli rzeczywiście chcemy być aż tak zgodni z ówczesnymi kanonami, to nie powinno być ich widać. ;)

Wszystkie inne akcesoria objęte są zasadami współczesnego stroju formalnego dziennego. Na osobną wzmiankę zasługuje jednak kapelusz. Czy bardziej odpowiedni będzie cylinder, czy może homburg/latem kanotier? Osobiście, choć bardzo lubię cylindry, opowiadam się za tą drugą opcją. Cała koncepcja nieformalnego żakietu polega na tym, by nie odróżniał się on prawidłowych garniturów/zestawów koordynowanych, zaś cylinder psułby ten efekt. Oczywiście uważam, że jest on poprawny, ale nie na co dzień, lecz na bardziej odświętne okazje.


Pozostał jeszcze jeden aspekt - kiedy nosimy taki nieformalny żakiet za dnia, w co przebrać się wieczorem?

Jeśli chcemy zachować jako tako formalność stroju, istnieją dwa wyjścia - założyć frak bądź użyć zmodyfikowanego żakietu. To pierwsze wyjście jest raczej niewygodne, chociażby dlatego, że do fraka wymagane jest okrycie wierzchnie, a także dlatego, że nie możemy zmniejszyć jego formalności poprzez skrócenie połów. Dlatego w takim wypadku pomyślałem na temat wieczorowej wersji żakietu. Znalazłem nawet jedną ilustrację - to karykatura, więc możliwe, że nie jest ona dowodem, że noszono takie ubiory, ale na pewno przedstawia ona ten strój tak, jak go sobie wyobrażam.



Taki strój w zasadzie powinniśmy traktować jako frak lub smoking (o formalności bardziej tego drugiego), ale z różnicą w kroju marynarki.

Mam nadzieję, że ten wpis kogoś zaciekawi. :) Gdyby było jeszcze coś, o co mógłbym go uzupełnić, bardzo proszę o informację. ;)

Pozdrawiam, Dr Kilroy

PS Dodana wzmianka o kapeluszach.