26.9.12

Mało znane bardziej znanych - cz. 2 - George Gershwin

Witam!

Po pewnej przerwie powracamy do tematów muzycznych. :)

Mam zwyczaj przeglądania w Wikipedii artykułu na temat bieżącego dnia miesiąca w poszukiwaniu, czy nie obchodzimy dziś rocznicy urodzin lub śmierci jakiegoś muzyka. W ten sposób zauważyłem, że dziś są sto czternaste urodziny ważnego amerykańskiego kompozytora - George'a Gershwina.




Nie byłem zdecydowany, czy lepiej ten wpis stworzyć na potrzeby cyklu "Mało znani, ale warci uwagi" czy "Mało znane bardziej znanych". W końcu zdecydowałem się na ten drugi, gdyż, jak pokazuje miernik popularności (liczba wyników wyszukiwania Google :) ), Gershwin (7 milionów wyników), choć mniej popularny niż Mozart czy Jan Sebastian Bach (po 17 milionów wyników) jest dość znacznie bardziej popularny od Vaughana Williamsa (2,5 miliona) czy Alaina (1,5 miliona). Tym razem jednak odejdę nieco od formuły, którą przyjąłem w pierwszym wpisie cyklu i zaprezentuję kilka utworów, które powinny być, moim zdaniem, znane szerszej publice.

Biografia Gershwina jest naprawdę barwna i ciekawa, więc, aby samemu nie przedstawić jej niedokładnie, odsyłam do odpowiednich źródeł, gdzie można ją przeczytać w ujęciu holistycznym.

Udało mi się po przystępnej cenie zdobyć płytę (a w zasadzie dwie) z kompletnym zbiorem utworów orkiestrowych Gershwina pod batutą Leonarda Slatkina (przy fortepianie Jeffrey Siegel), więc to nimi się zajmę.

Prawdopodobnie jeśli ktoś słyszał nazwisko Gershwina, zna go jako kompozytora "Błękitnej rapsodii" - "eksperymentu we współczesnej muzyce", dzięki któremu elementy muzyki jazzowej przeniknęły do muzyki poważnej (czego możemy doświadczyć np. w koncertach fortepianowych Ravela czy drugiej części jego sonaty skrzypcowej). Z podobną z pozoru sytuacją mogliśmy spotkać się, gdy mówiłem o "Bolerze" Ravela - w obecnym jednak przypadku trzeba stwierdzić, że, w przeciwieństwie do wyżej wymienionego, "Błękitna rapsodia" daje prawdziwe wyobrażenie o reszcie twórczości jej kompozytora (choć jest to faktycznie jego dość wczesny utwór - późniejsze mają bardziej dopracowaną formę, no i zostały zorkiestrowane przez niego samego).

Mało kto jednak zna kontynuację "rapsodycznego" trendu, kolejne wykorzystanie kontentującego Gershwina gatunku - "Drugiej rapsodii" (ang. Second Rhapsody). Moim zdaniem dorównuje ona swojej poprzedniczce, choć jest o około siedem minut krótsza.

Jest jednak jeden szkopuł - panowie Robert McBride i Frank Campbell-Watson, odpowiedzialni za partytury Gershwina po jego śmierci, zbytnio zagalopowali się w ich edycji i pierwszy z nich zorkiestrował utwór od podstaw. Jego dzieło nie jest wcale złe, więc nie demonizowałbym zbytnio tej wersji, pamiętajmy jednak, że nie jest to dokładnie to, co Gershwin miał na myśli. Oto i ona:




Pomyślałem, że nie będę opisywał dokładnie utworów z powodu sporej ich liczby, ale gdyby ktoś sobie życzył, to dałoby się zrobić. ;)

Pianista Michael Tilson Thomas jest zwolennikiem muzycznej rekonstrukcji muzyki Gershwina (choć zazwyczaj takich terminów używa się odnośnie do muzyki dawnej :) ), dlatego więc odnalazł oryginalną partyturę "Drugiej rapsodii" i na jej podstawie nagrał poniższą wersję, mniej lub bardziej potwierdzającą zamysły kompozytora.




"Druga rapsodia" posiada mniej motywów i z racji tego jest krótsza, ma jednak podobną budowę do "Błękitnej rapsodii" (a także większości pozostałych dzieł Gershwina): pierwsza sekcja szybka, druga liryczna, zaś trzecia znów szybka. W całości występuje dialog między orkiestrą a fortepianem, grającymi zarówno osobno, jak i razem.


Innym bardzo ciekawym utworem na fortepian i orkiestrę autorstwa Gershwina są Wariacje na temat "I got rhythm" - popularnej piosenki, również napisanej przez kompozytora.




Utwór zaczyna wprowadzenie melodii, następnie prezentowane są cztery wariacje. Pierwsza z nich jest jakby atonalna - fortepian gra chromatyczne figury, zaś orkiestra zapewnia linię melodyczną oraz harmonię. Druga wariacja ma formę lirycznego walca. Przechodzi ona w wariację orientalną - charakter tworzy użycie skali pentatonicznej, ozdobniki ksylofonu oraz fortepianu, a także ciekawe użycie perkusji i smyczków. Następnie przychodzi czas na wariację czwartą - ma ona charakter jazzowy. Partię są tak skomponowane, ażeby symulować improwizację. Po wszystkich wariacjach następuje energiczne, dobitne zakończenie, podobne charakterem do wstępu, ale wykorzystujące zasłyszane już motywy.

Uważam, że tym utworem Gershwin dał świetny przykład wariacji charakterystycznych, a na dodatek doskonale je zorkiestrował.


Następnym utworem, który chciałbym zaprezentować, jest "Uwertura kubańska". Bardziej znana jest jej wersja bez fortepianu, jednak pierwszą, którą ja odkryłem, jest poniższa, różniąca się dość znacznie.




Na początku myślałem, że to wersja bez fortepianu jest oryginalna, a o tę z fortepianem można by posądzić panów McBride'a i Campbella-Watsona. Z informacji, które ostatnio zdobyłem, wynika jednak, że oryginalny manuskrypt zawierał partię fortepianową, a więc to ona jest pierwotnym zamysłem Gershwina - nic dziwnego, że bardziej mi się ona podobała. :)

Mam nadzieję, że w ten sposób zachęciłem czytelników do przyjrzenia się twórczości Gershwina w całości, choć przyznaję - "Błękitna rapsodia" nadal pozostaje w gronie moich ulubionych utworów. :)

Pozdrawiam, Dr Kilroy

22.9.12

Żakiet nieformalny

Witam!

Po niedawnym, obszernym wpisie na temat formalnych strojów dziennych, przyszła pora na coś krótszego, ale, moim zdaniem, dość ciekawego - przynajmniej dla entuzjastów strojów "antycznych", którzy chcieliby je nosić jak najczęściej. :)

Już jakiś czas temu moją uwagę przyciągnęły stroje dziewiętnastowieczne. Już pod koniec XVIII wieku pojawiła się moda na solidaryzowanie z sankiulotami, z której to powodu porzucono habity (świeckie :) ) i szustokory, zamieniając je na prostsze ubiory nawiązujące do strojów francuskich wieśniaków oraz amerykańskich rewolucjonistów. Na początku ubrania te były mocno przerysowane i nadawały panom wygląd, bądź co bądź, pajaców. :) Potem jednak, mniej więcej w połowie XIX wieku, poprzez stopniowe ulepszenia owe stroje zaczęły coraz bardziej przypominać dzisiejsze stroje formalne. W Wielkiej Brytanii panowała Królowa Wiktoria i za jej czasów ukształtował się bardziej solenny strój brytyjski, na kontynencie zaś powszechne były ubrania o mniej poważnych kolorach i wzorach. Najczęstszymi marynarkami były fraki oraz różnego rodzaju surduty.

Tak więc dzisiejsi miłośnicy formalności chcieliby zapewne, pomimo wszystkich zalet marynarek bez odciętych połów, aby nadal fraki czy surduty były tak powszechne, jak w drugiej połowie XIX wieku. Sam też zastanawiałem się na tą kwestią i przy okazji odkrywania historii żakietów wpadłem na pomysł zastosowania jego jako elementu stroju nieformalnego, tj. codziennego.

Mój pomysł dotyczy głównie marynarki. Chodziło mi o to, aby nie odróżniała się zbytnio dla niewprawnego oka od zwykłej marynarki "garniturowej", ale równocześnie była zgodna z historią stroju. Problem ten rozwiązałem poprzez krótką marynarkę żakietową. Gdy żakiet był jeszcze strojem nieformalnym, takie marynarki były używane dość często. Długość może się różnić, ale generalnie chodzi o to, aby nie była taka, jak standardowe żakiety formalne (do kolan), ale nieco dłuższa niż marynarki nieformalne. Poniżej przedstawiona jest, moim zdaniem, idealna długość.



Jeśli chodzi o kolory, musimy wziąć pod uwagę to, że żakiet, bądź co bądź, jest bardziej formalny od zwykłej marynarki. Odpowiednie będą więc takie kolory, jak czarny, różne odcienie szarego i granatowy. Wzory są raczej niepoprawne, ale trzeba powiedzieć, że garnitury żakietowe, najczęściej w kratkę, były stosowane pod koniec XIX wieku.

Zapięciem, a konkretnie liczbą guzików większą od jednego lub zapięciem dwurzędowym możemy jeszcze bardziej upodobnić żakiet do marynarki nieformalnej. Będzie to także dość adekwatne historyczne, gdyż owe krótkie żakiety z końca XIX wieku miały często trzy guziki. Poniżej dwurzędowy żakiet o krótkiej długości.



Pozostałe detale są takie same, jak w wypadku żakietów formalnych.

Mniej narzucającym się mi pomysłem jest krótsza marynarka surdutowa. Jest mniej podobna do zwykłej, "garniturowej" marynarki niż krótki żakiet, ale także wygląda dobrze.





Spodnie do zestawu mogą być standardowo sztuczkowe. Ciekawe jednak byłoby także zaczerpnięcie inspiracji z kontynentalnych strojów dziewiętnastowiecznych i użycie także innych kontrastujących spodni w zestawie.











Można także użyć spodni w tym samym kolorze, co marynarka i uzyskamy garnitur żakietowy. Takie zestawy były spotykane, ale nie aż tak częste, jak zestawienia ciemnej marynarki i jaśniejszych spodni.

W kamizelkach jest jeszcze większa różnorodność - możemy używać nie tylko standardowych kamizelek żakietowych, ale też mniej konwencjonalnych. Poniżej przykłady, które mi się spodobały.





Kamizelki dziewiętnastowieczne miały znacznie niższe wycięcie niż dzisiejsze - przypominały raczej te, których używamy dziś jako wieczorowe. Warto to uwzględnić.

Frakowa koszula jest odpowiednia.

Krawaty w obecnej postaci wówczas jeszcze się nie wykształciły. Używane były wówczas zwykłe jedwabne chustki, wiązane zazwyczaj w sposoby, z których wykształciły się muszki i plastrony. Jeśli więc chcemy stosować współczesne krawaty, tylko te dwa rodzaje tradycyjnie są odpowiednie. Jeśli jednak mamy wysoko zapinaną kamizelkę i liczymy się z pewnym eklektyzmem tego wyjścia, zwykły długi krawat będzie jak najbardziej w porządku.

Trzewiki są poprawnym obuwiem, ale nie wykluczałbym całkowicie wiedenek, zwłaszcza w połączeniu z getrami.

Z tego co wiem, w dziewiętnastym wieku używano głównie ciemnych skarpetek, ale jeśli rzeczywiście chcemy być aż tak zgodni z ówczesnymi kanonami, to nie powinno być ich widać. ;)

Wszystkie inne akcesoria objęte są zasadami współczesnego stroju formalnego dziennego. Na osobną wzmiankę zasługuje jednak kapelusz. Czy bardziej odpowiedni będzie cylinder, czy może homburg/latem kanotier? Osobiście, choć bardzo lubię cylindry, opowiadam się za tą drugą opcją. Cała koncepcja nieformalnego żakietu polega na tym, by nie odróżniał się on prawidłowych garniturów/zestawów koordynowanych, zaś cylinder psułby ten efekt. Oczywiście uważam, że jest on poprawny, ale nie na co dzień, lecz na bardziej odświętne okazje.


Pozostał jeszcze jeden aspekt - kiedy nosimy taki nieformalny żakiet za dnia, w co przebrać się wieczorem?

Jeśli chcemy zachować jako tako formalność stroju, istnieją dwa wyjścia - założyć frak bądź użyć zmodyfikowanego żakietu. To pierwsze wyjście jest raczej niewygodne, chociażby dlatego, że do fraka wymagane jest okrycie wierzchnie, a także dlatego, że nie możemy zmniejszyć jego formalności poprzez skrócenie połów. Dlatego w takim wypadku pomyślałem na temat wieczorowej wersji żakietu. Znalazłem nawet jedną ilustrację - to karykatura, więc możliwe, że nie jest ona dowodem, że noszono takie ubiory, ale na pewno przedstawia ona ten strój tak, jak go sobie wyobrażam.



Taki strój w zasadzie powinniśmy traktować jako frak lub smoking (o formalności bardziej tego drugiego), ale z różnicą w kroju marynarki.

Mam nadzieję, że ten wpis kogoś zaciekawi. :) Gdyby było jeszcze coś, o co mógłbym go uzupełnić, bardzo proszę o informację. ;)

Pozdrawiam, Dr Kilroy

PS Dodana wzmianka o kapeluszach.